Rusza oficjalny blog filmowego Hobbita
Oficjalny blog Hobbita został uruchomiony dosłownie parę dni przed początkiem zdjęć. Można się spodziewać, że znajdziemy tam najważniejsze i pewne informacje odnośnie produkcji filmów, bo pochodzące przecież z samego źródła. Dla osób lubiących mieć wszystkie informacje na Facebooku polecamy oficjalna stronę Petera Jacksona w tym serwisie. Wszystkie istotne informacje znajdziecie też oczywiście na Elendilionie.
Kategorie wpisu: Adaptacje tolkienowskie, Informacje medialne, Tolkienowski internet
4 Komentarzy do wpisu "Rusza oficjalny blog filmowego Hobbita"
Adlorem, dnia 23.03.2011 o godzinie 20:14
No to pozamiatane… P. Jackson reżyseruje Hobbita. Czyli nie wystarczy, że sknocił Władcę Pierścieni. Widzę nawet, że wprowadził do akcji już parę dodatkowych postaci… I kim u licha jest Itaril, bo chyba mam demencję starczą? Pewnie wprowadzi też jakiąś dodatkową intrygę, żeby uatrakcyjnić tą „nudną” książkę. Zastanawiam się, czy wysili się na coś więcej niż dwie tony spadających czasek. Pewnie zostały mu gdzieś w magazynie po ekranizacji WP, a szkoda żeby towar się marnował. Dwa filmy na Hobbita w porównaniu z trzema na WP to naprawdę dużo. No ale nakręci to odpowienio biznes okołofilmowy na co najmniej 4 lata. Cliffhanger wyobrażam sobie w momencie porwania krasnoludów przez gobliny
Noatar, dnia 24.03.2011 o godzinie 9:30
Kolejny osobnik niezadowolony z tego, że twórca filmowy tworzy dzieło nie tylko dla „wyznawców” Tolkiena…
Produkcje oparte na twórczości danego pisarza mają trafić do jak największej liczby widzów, a najłatwiej to osiągnąć, posługując się pewnymi uproszczeniami i ozdobnikami, tym bardziej gdy przenosimy na duży ekran powieść, prezentującą pisarstwo człowieka starej daty – tradycjonalisty, który hołdował innym wartościom niż wielu współczesnych odbiorców kultury. Krytycy dzieł Jacksona i spółki permanentnie zapominają (albo nie chcą przyjąć do wiadomości), że Tolkien nie jest tylko dla wybranych, ale może przemawiać do szerokiego kręgu odbiorców. To jednak intelektualna potrawa, którą trzeba odpowiednio przyrządzić; w przeciwnym razie może się okazać ciężkostrawna dla (w co gorąco wierzę – zainteresowanego) ogółu.
Poza tym „umasowienie” filmowego WP przyniosło dużo więcej pożytku niż szkody, gdyż przybliżyło ludziom twórczość Tolkiena. Choćby z tego względu należą się filmowcom wyrazy najwyższego uznania.
Adlorem, dnia 24.03.2011 o godzinie 19:46
Zaraz … zaraz to w końcu „osobnik” czy „wyznawca”? Może po prostu ktoś myślący inaczej? Rozumiem, że w domyśle jestem Trollem niezadowolonym z tego, że niejaki PJ w geście dobrej woli zechciał przenieść na ekran powieść prezentowaną przez człowieka starej daty, o zacofanych poglądach i systemie wartości sprzed epoki, który może teraz jedynie stanowić powód do uśmiechu, w naszym wspaniałym nowoczesnym zautomatyzowanym świecie? Nic zatem dziwnego, że to i owo musiał pozmieniać, żeby zjadacze popcornu nie zadławili się ze śmiechu w trakcie seansu, albo znudzeni nie posnęli. Inaczej nastąpiłaby finansowa klapa, a tego nikt by mu nie darował.
Jako, że obserwowałem całą produkcję od najwcześniejszych początków, ciśnie mi się od razu do głowy pewna refleksja. Na początku było słowo to jasne… ale słowo kierowane głównie do fanów Tolkiena, w którym to zapowiadano, iż powstanie wiekopomne dzieło upamiętniające klimat książki mistrza. Jak wieść gminna niosła PJ spał nawet z dziełem JRR pod poduszką i nie rozstawał się z nim pod prysznicem, aby zgłębić jak najdokładniej stronica po stronicy dzieło, które chciał przenieść na ekran. Dzięki temu powstawało z dnia na dzień dziesiątki stron WWW fanów Tolkiena, którzy wiernie reklamowali całą inwestycję, bez zbytniego zaangażowania środków na marketing ze strony wytwórni. Reklama sama codziennie zataczała coraz szersze kręgi i o to głównie na początku chodziło. Prowadziłem akurat wtedy jedną z takich stron, która znalazła się w oficjalnych odnośnikach na stronie WETY. To były piękne czasy. Wytwórnia czasami nawet podrzucała webmasterom coś ciekawego, aby podgrzać klimat. Jak wielkie to miało znaczenie dla całej ekstazy wokołofilmwotolkienowskiej może stanowić przykład, że po zamieszczeniu na stronie jednego niepublikowanego nigdzie zdjęcia ze wczesnego etapu realizacji pierwszej części filmu, w ciągu godziny zanotowałem 64 tysiące wejść na stronę zanim nie padł cały serwer :). Na stronie theonering.net zacięcie też toczono dyskusje czy żołnierze na owym zdjęciu prezentują zbroje z czasów Numenoru czy też wczesnego Gondoru. I tak przez tydzień…. Hype był ogromny i chyba jeszcze nigdy wcześniej na taką skalę fani książki nie zostali użyci do reklamy filmu. A były i również śmieszne rzeczy. To znaczy dla mnie śmieszne, co raczej usuwa mnie z grona „wyznawców” Tolkiena. Wywiady z odtwórcami głównych ról miały zazwyczaj jeden wątek. Każdy twierdził że chodzi non stop z książką i ją czyta nawet wspak, by lepiej wczuć się w graną postać. Każde inne stwierdzenie zakrawało na herezję. Pewnego razu biedna Cate Blanchett na pytanie „Co najbardziej podoba się jej w roli Galadrieli?” stwierdza, że spiczaste uszy :D. Moim zdaniem świetne, bo w końcu coś bez patosu, a sam JRR był znanym kawalarzem i to mnie w tym ujęło. No ale oczywiście na drugi dzień musiała wszystko oficjalnie sprostować i pewnie ktoś napisał jej co jej się w tej roli podoba, bo wyszło to już co najmniej oficjalnie i drętwo. To tylko taki drobny przykład, ale daje mniej więcej rozeznanie na jakim to wozie jechali na początku twórcy filmu. Co też istotne dziwnym trafem piewsza część filmu nawet dokładnie pokrywała się z książką, nie licząc paru zmian, które dla jednych były fajne, a dla zatwardziałych recydywistów tolkienistów nie do zaakceptowania. Co do Twojego zarzutu pernamentnego zapominania, że Tolkien nie jest tylko dla wybranych, to uprzejmie pozwolę sobie polemizować. Tolkien jest dla wybranych. Wybrańcem może być każdy kto kocha książki, ich klimat, posiada wyobraźnię i wrażliwość. W Polsce według ostatnich badań takich wybrańców może być ze 35% ogółu społeczeństwa a to niezbyt dużo. Przyprawienie tej intelektualnej (o zgrozo) rozrywki dla mas, polega w głównej mierze do wprowadzenia do scenariusza ostrej nawalanki z dużą dawką posoki, tudzież głównych bohaterów zredukowanych do poziomu postaci z porannych seriali tesiemcowych, które można beznamiętnie oglądać przeżuwając poranną jajecznicę. I tak poszczególne seriale różnią się w głównej mierze nazwami, bo akcja (lub jej brak) jest podobna do siebie niczym dwa Trolle. Jeżeli tak ma wyglądać przybliżenie twórczości Tolkiena ludziom to ja dziękuję. Nieraz spotykałem się z tym, że po obejrzeniu filmu wiele osób sięgało po książkę, ale byli rozczarowani wlokącą się akcję, rozwlekłymi opisami i postaciami odbiegającymi od elfa zabójcy, króla „nie chcę ale muszę” oraz śmiesznego bekającego krasnoluda. Film był owszem fajny, ale książka do dupy bo napisana przez człowieka starej daty – tradycjonalisty, który hołdował innym wartościom niż wielu współczesnych odbiorców kultury.
Noatar, dnia 25.03.2011 o godzinie 8:32
Wciąż nie rozumiem. Co jest niewłaściwego w tym, że żyjąc w czasach popkultury, pozwalamy jej elementom przenikać do naszej (tu: twórców filmowego WP) interpretacji danego dzieła? Czy ubolewasz tylko nad produktem końcowym takich działań, czy raczej nad ogólnymi zmianami w kulturze, które sprawiają, że kultura wysoka przestaje kształtować nasz sposób postrzegania świata? Wydaje mi się, że raczej to drugie. Weź jednak pod uwagę, że ogólnoświatowy ferment pojęć i trendów działa na Twoją niekorzyść, bo w epoce automatyzacji i życia „na piątym biegu” niewielu pozwala sobie na intelektualną odskocznię w formie kontemplacji rzeczy minionych, które swego czasu uchodziły za autentycznie godne uwagi. Świat zmienia się w kierunku upraszczania a nawet trywializacji uświęconych wartości, którym wciąż hołdują tradycjonaliści. To proces, którego nic nie zatrzyma, gdyż obserwując ludzi, łatwo dojść do wniosku, że dominuje wśród nich pragnienie operowania prostymi i funkcjonalnymi narzędziami odbioru rzeczywistości, bo tak jest łatwiej, szybciej i przyjemniej. Ponownie: znak czasów.
Podtrzymuję swoją opinię, że Tolkien – a konkretnie przesłanie jego dzieł, bo przecież o to chodzi – jest dla wszystkich. Funkcjonowanie w świecie uproszczeń nie umniejsza naszej wartości jako istot ludzkich, które pomimo olbrzymich różnic kulturowych i światopoglądowych nadal odwołują się do pewnych uniwersalnych wartości jak przyjaźń, poświęcenie czy szacunek dla drugiego człowieka. Książki Tolkiena przepojone są tymi wartościami, można je też bez trudu odnaleźć w filmowym WP, wystarczy tylko uważnie oglądać. Kino potrafi uszlachetniać równie skutecznie co literatura, a bywa, że przychodzi mu to łatwiej, nawet jeśli nie posługuje się przy tym taką dawką patosu, jakiej mógłby sobie życzyć tradycjonalista. Pytam raz jeszcze: co w tym złego?
Zostaw komentarz