„I widzę ogień…” – recenzja Pustkowia Smauga
Hobbit: Pustkowie Smauga
Adaptacja 5/10
Film 9/10
Spośród 5 ekranizacji Jacksona Pustkowie Smauga zajmuje u mnie miejsce II. po Drużynie Pierścienia
Nie umiem pisać recenzji. Zwłaszcza, gdy książka, płyta albo film za mocno mnie „wkręcą”. Właśnie wróciłem z kina IMAX w Katowicach, gdzie razem z Tomem Gooldem i naszymi przemiłymi Towarzyszkami byliśmy dziś na uroczystej premierze. Moja ocena filmu jak wyżej… I tyle dla tych, którzy nie chcą spoilerów.
Sama uroczysta premiera (na ponad tydzień przed oficjalną polską premierą filmu, która w wielu kinach będzie miała miejsce w Boże Narodzenie) była przygotowana skromnie ale ciekawie. Byli jacyś rycerze oraz gracze, którzy w holu Punktu 44 w Katowicach grali w planszówkę „Hobbita”. Były niewiasty w strojach ze Śródziemia. Było kilkuminutowe wprowadzenie na temat samego Tolkiena, Hobbita i adaptacji Petera Jacksona. Szkoda, że kino nie miało żadnych materiałów promocyjnych (chcieliśmy zdobyć coś dla Was na konkurs filmowy). A potem zaczęło się…
Wpierw technicznie. Film oglądaliśmy w kinie IMAX i… technologicznie wypadło słabiej niż się spodziewałem. Mam nadzieję, że moje oczekiwania spełni nowe Multikino w Katowicach, o którym wczoraj na swoim blogu pisał Tom Goold (tutaj). Tam zobaczymy film w technologii 48 klatek (patrz tutaj). Tutaj obraz nie był zbyt ostry, a kolory jakieś wyblakłe (a może to ja już się starzeję? – zobaczę w innym kinie, a potem najwyżej pójdę do okulisty… Choć gdy w IMAX-ie kilka dni temu oglądałem nowe Igrzyska śmierci, śmialiśmy się, że znamy już każdą porę i przebarwienie na twarzach głównych bohaterów…). Za to dźwięk fajny, wyraźny, ostry jak miecz Fëanora.
Pustkowie Smauga jako adaptacja jest oczywiście słabsze niż Pustkowie jako dzieło filmowe. Dlatego u mnie ocena w skali 10-punktowej (w moim języku jest to skala 10-„khanowa”, co zrozumieją moi znajomi, patrzący na fana Nazywam się Khan z nieustającym pobłażaniem) to 5:9. Purysta w zasadzie lepiej niech sobie te dwie i pół godziny spędzi na czytaniu książek Tolkiena. To nie jest film dla niego! (znam osoby, które tak kochają Tolkiena, że nie widziały ani pierwszego Hobbita, ani nie chcą zobaczyć kolejnych…). Mnie w adaptacji podoba się i to, że sięgnięto po Niedokończone opowieści i tekst Tolkiena pt. „Wyprawa do Ereboru” (czytałem ostatnio w brytyjskich mediach, że Tolkien Estate już szykuje za to pozew sądowy przeciw producentom filmu!), i to, że wątek Elfów Leśnych tak bardzo przywołuje na myśl Dawne Dni z królem Thingolem i waleczną Lúthien. Filmowy Hobbit w swojej drugiej odsłonie stał się poważny, mroczny, dopasowany do najlepszych momentów w filmowej trylogii Władcy Pierścieni. To, co twórcy filmu wprowadzili do filmu jako elementy zupełnie nowe, moim zdaniem świetnie pasuje do całej koncepcji. Moje serce zdobyła elfia piękność, Tauriel (sindarin, ‚Leśne Dziewczę’) grana przez Evangeline Lilly (i nie zgadzam się, że jej kolor włosów musi budzić kontrowersje, bo rudy to tylko u Noldorów itd. – moim zdaniem ona ma włosy… brązowe!). Tauriel jest obok Bilba drugą postacią, która reprezentuje naszą współczesną wrażliwość i niesie w swoim sercu uczucia wielu dzisiejszych widzów. Kliku z Was na pewno ją pokocha uczuciem równie silnym jak moje. Evangeline jest w filmie piękna! I dobrze mówi po sindarińsku.
Nie spełniły się na szczęście moje obawy dotyczące Beorna. W filmie postać ta wypadła dużo lepiej niż na zdjęciach w publikacjach przedfilmowych. Nie trzeba się obawiać. Podobnie jak Telperion, myślę, że w rozszerzonym wydaniu tej części Hobbita będziemy mieli więcej scen z domu Beorna. Mroczna Puszcza z jej leśną Drogą Elfów jest wspaniale straszna. Otrzymałem lepszą filmową ilustrację tej bliskiej nam geograficznie leśnej kniei, niż umiałem sobie do tej pory sam wyobrazić. A warto pamiętać, że u Tolkiena Mroczna Puszcza jest nawiązaniem do rzeczywistej Hercynia Silva, czyli potężnych śródgórskich puszcz, które ciągnęły się w czasach starożytnych od Szwarcwaldu przez nasze Sudety po łuk Karpat. Scena z Bilbem sięgającym szczytów drzew pośród motyli na długo zapadnie mi w pamięć. Świetna jest scena z pająkami, interesujące wszystkie sekwencje z pałacu Thranduila, intrygujące spostrzeżenia Tauriel na temat gwiazd. Bardzo podobały mi się wszystkie sceny z Gandalfem szukającym odpowiedzi na zagadki Dol Guldur. Esgaroth, Miasto na Jeziorze to wizja tak dla mnie atrakcyjna, że w mojej pamięci blednie nawet pamięć o filmowych Rohirrimach (niewątpliwie do tej pory najbardziej epickie wspomnienie z moich iluś tam maratonów kinowych i domowych). Stałem się dziś obywatelem tej niezwykłej osady, w której ludzie mówią ze szkockim akcentem, noszą ruskie hełmy i budują domy na skandynawską modłę. A do tego są zbiorem uciekinierów z różnych zakątków Śródziemia (po raz pierwszy w filmach Jacksona widzimy czarnoskórych i skośnookich aktorów). Elfy Leśne to nareszcie te właściwe Elfy z moich lektur Silmarillionu. Koniec ze zniewieścieniem elfich mężczyzn. I nie zgadzam się, że Thranduil jest inspirowany przez niezdecydowane seksualnie drag queens. Ten facet jest po prostu dotknięty „smoczą chorobą”… Sztuka elfów z Mrocznej Puszczy to taka sztuka, jaką wyobrażałem sobie podczas lektur Tolkiena. Czy uwierzycie mi, że filmowy Pałac Thranduila podoba mi się bardziej niż troszkę kiczowata (to moja opinia) wizja jacksonowskiego Imladris? No i jest bardzo, ale to bardzo dużo materiału lingwistycznego – wszelkich runicznych inskrypcji krasnoludów (szczególnie podobała mi się ta nad tylnymi wrotami Ereboru), dialogów w sindarinie, w języku orków, sentencji w Czarnej Mowie Saurona i w quenya Gandalfa. Miłośnicy krasnoludzkiej mowy też znajdą kilka smakowitych kąsków! Tym wszystkim zajmiemy się już niedługo w naszym dziale lingwistycznym.
Smok Smaug i Sauron w Dol Guldur to takie wizje zła, jakie spodobałyby się chyba samemu Tolkienowi. Smaug to demon inteligencji i przebiegłości. Jest najpiękniejszym i najstraszniejszym filmowym smokiem, jakiego widziałem. Szkoda, że Ursula Le Guin nie doczekała się takiej ekranizacji jej cyklu o Ziemiomorzu. Smaug mógłby być smokiem z Zachodnich Rubieży. A gdy zobaczyłem wizję Saurona, prawie spadłem z fotela. Ta scena sprawiła, że film wskoczył w moim rankingu tolkienowskich ekranizacji Petera Jacksona na drugie miejsce – zaraz po Drużynie Pierścienia.
Za to nie podobała mi się scena walki ze Smaugiem w Ereborze, a już pomysł z wielkim posągiem ze złota wydał mi się zupełnie niepotrzebny (gdyby nie takie sceny, film miałby u mnie maksymalną liczbę 10 „khanów”)…
Film jako cała hobbitowa trylogia może – tak mi się zdaje – stać się kolejną odsłoną dramatu władzy, żądzy panowania nad duszami innych istot rozumnych. Jest przecież już wyraźnie filmem o chciwości, o tym, jak serce korumpują władza i bogactwa. Tu wielki ukłon w stronę aktorów grających Władcę Miasta na Jeziorze (i jego Alfrida), Thorina i Smauga…
I to na teraz tyle. Przepraszam za chaos, możliwe błędy i literówki. Pisałem na gorąco tuż po obejrzeniu filmu.
Kategorie wpisu: Filmy: Hobbit i WP, Recenzje
3 Komentarzy do wpisu "„I widzę ogień…” – recenzja Pustkowia Smauga"
Nord, dnia 20.12.2013 o godzinie 11:43
Dzięki za recenzję!
Galadhorn, dnia 20.12.2013 o godzinie 12:53
Cieszę się, że się dobrze czytało.
Mell, dnia 21.12.2013 o godzinie 14:24
Fantastyczna recenzja Gal! Po tak zachęcających słowach przebieram nogami i obgryzam paznokcie z niecierpliwości 😉
Zostaw komentarz