Le Monde rozmawia z Christopherem Tolkienem!
Źródło: Le Monde [francuski i angielskie tłumaczenie]
To rzadki, a nawet wyjątkowy przypadek. W czasach, gdy większość ludzi sprzedałaby swoje dusze, żeby tylko o nich mówiono, Christopher Tolkien nie udzielił się w mediach ani razu od czterdziestu lat. Żadnego wywiadu, żadnego ogłoszenia, żadnego spotkania – nic. To decyzja, którą podjął po śmierci swojego ojca, Johna Ronalda Reuela Tolkiena (1892-1973), brytyjskiego autora wybitnie sławnego Władcy Pierścieni (w trzech tomach wydanych w latach 1954-1955), jednego z najpoczytniejszych pisarzy, którego książki sprzedano w ilości 150 mln egzemplarzy i przetłumaczono na sześćdziesiąt języków.
Kaprys? Z pewnością nie. 87-letni syn Tolkiena to najspokojniejsza osoba pod słońcem. Dystyngowany Anglik z akcentem, który nazwalibyśmy “very upper class”. Mężczyzna, który z żoną Baillie i dwójką dzieci osiadł na południu Francji w 1975. Czy to dlatego, że mu nie zależy? To jeszcze mniej prawdopodobne. W ciągu tych lat ciszy trwała jego nieustająca, pełna zapału, herkulesowa praca nad niepublikowanymi fragmentami dzieła, którego literackim spadkobiercą został po śmierci ojca.
Coś w rodzaju świata równoległego
Nie, dumny dystans Christophera Tolkiena ma inną przyczynę: potężną dziurę, wręcz przepaść, która powstała pomiędzy literaturą jego ojca a komercyjnymi tworami, w których nie rozpoznaje się już samego dzieła Tolkiena. Chodzi szczególnie o produkcję Petera Jacksona, twórcy filmowego z Nowej Zelandii, autora zjawiskowo popularnej trylogii filmowej Władca Pierścieni, która pojawiła się na ekranach w latach 2001-2003. Z upływem lat wokół dzieła Tolkiena pojawiło się coś w rodzaju świata równoległego, przestrzeni iskrzących wyobrażeń i postaci, którym barwę dały same kultowe już książki, ale które bardzo często są już tak różne od swojego źródła – niczym kontynent, który oddzielił się od pierwotnego lądu.
Ta galaktyka komercji jest dziś warta kilka miliardów dolarów, z czego do rzeczywistych spadkobierców Tolkiena nie dociera prawie nic. To zaś komplikuje rodzinie Tolkienów sprawy zarządzania otrzymanym dziedzictwem – rodzinie spolaryzowanej dziś nie tylko z powodu wyobrażeń czy przedmiotów, ale przede wszystkim w kwestii szacunku dla słów Tolkiena. Przez zadziwiające podobieństwo sytuacja ta przypomina nam fabułę Władcy Pierścieni, gdzie wszystko zaczyna się od odziedziczonego problemu: Frodo Baggins, bohater opowieści, otrzymuje od wiekowego Bilba słynny magiczny pierścień, którego posiadanie przyciąga zazdrość z każdego kąta i prowokuje zło.
Oto dziś, na kilka miesięcy przed 12 grudnia, dniem premiery nowego filmu Petera Jacksona, tym razem inspirowanego książką Hobbit (wydaną w 1937), Tolkienowie szykują się na odparcie nagabywań każdego rodzaju oraz na gwałtowny wzrost zainteresowania dziełem. „Będziemy musieli ustawić barykady” – ogłasza z uśmiechem Baillie.
“Intelektualna rozpacz”
Zanim to się jednak stanie, na drodze wyjątku, Christopher Tolkien zgodził się porozmawiać z Le Monde na temat spadku po ojcu, na temat dziedzictwa, które stało się pracą jego życia, ale które też stało się źródłem pewnego rodzaju „intelektualnej rozpaczy”. Bo dziedzictwo J.R.R. Tolkiena to zarówno historia szczególnego literackiego przekazu od ojca do syna, ale też dzieje nieporozumień. Najbardziej znane dzieła – te które przyćmiły sławą pozostałe – to tylko sprawa wtórna w oczach samego pisarza. Maleńki zakątek w przestronnym świecie Tolkiena, który został w pewnej części wręcz zarzucony przez autora. W 1969 za 100 tys. funtów szterligów pisarz sprzedał prawa do filmu i gadżetów okołofilmowych, które wiązały się z Hobbitem i Władcą Pierścieni przedsiębiorstwu filmowemu United Artists. Wtedy była to suma znacząca, ale grosze, jeżeli weźmiemy współczesną wartość tego rynku.
Suma ta miała zabezpieczyć dzieci pisarza na wypadek przyszłych podatków spadkowych. Tolkien się pospieszył, bo podatki były wówczas, za rządów Partii Pracy bardzo wysokie w Anglii. Obawiał się też, że zmiany w amerykańskim prawie autorskim mogłyby w przyszłości naruszyć prawa jego dzieci. Tymczasem Władca Pierścieni stał się nagle meteorem sukcesu – szczególnie w Stanach.
Entuzjazm dla książki był powszechny, z wyjątkiem Oksfordu, w którym krytycyzm jego kolegów bardzo Tolkiena zaaferował. “Szaleństwo wokół Tolkiena było podobne do dzisiejszego szaleństwa wokół Harry’ego Pottera” – zauważa Vincent Ferré, profewsor XIII Wydziału Uniwersytetu Paryskiego, który kierował pracami nad Słownikiem Tolkienowskim (po francusku), który ukaże się tej jesieni. Od lat 60. Władca Pierścieni stał się symbolem kontrkultury – szczególnie w USA. “Opowieść o grupie osób, która buntuje się przeciw opesji, na tle świata fantastycznego, służyła jako sztandar dla lewicujących bojówek, zwłaszcza na Berkeley, w Kaliforni”.
W czasach wojny w Wietnamie pojawiły się slogany w rodzaju “Gandalf na prezydenta!” (mowa o wiekowym czarodzieju w powieści) albo “Frodo żyje!” Znakiem, że legenda nie umiera, były naklejki z czasów wojny w Iraku – z napisem: “Frodo przegrał. Bush ma pierścień”.
Schronienie we Francji
Oprócz Hobbita i Władcy Pierścieni Tolkien nie opublikował wiele za swojego życia – nic też nie przebiło sławy jego dwóch bestselerów. Gdy zmarł w 1973, wielka ilość jego pism pozostawała nieopublikowana. Tymczasem Hobbit i Władca to tylko epizody w wyobrażonej historii, która liczy tysiąclecia. Christopher Tolkien podjął się wydobycia na światło dzienne tej fragmentarycznej mitologii – i zrobił to w niespotykany sposób. Zamiast zadowolić się książkami, które już wydano, wziął się do pracy, która stała się pasją jego życia – a jest to ewidentne, gdy Christopher Tolkien zabiera się za opowiadanie o tej pracy – pracy polegającej na literackiej ekshumacji.
Podejmuje reportera z ukmującą grzecznością w swoim własnym domu, pośród pinii i oliwek. Posiadłość jest ukryta lepiej niż nora hobbita i niełatwo jest ją znaleźć. Potrzeba dobrego auta. Dobry kawałek od wioski musisz obrać bitą, brunatną wiejską drogę, potem mijasz wysokie drzewa i w końcu pojawia się przed tobą różowy dom między dwoma wzniesieniami. Ten bastion wyrasta pośród dzikich kwiatów, jest czarująco ładny ale nie nosi na sobie oznak wielkiej fortuny. Tutaj rządzi spokój i bezczasowość – szczególnie w oczach właścicieli.
Człowiek, który tu mieszka, to trzecie z czworga dzieci J.R.R. Tolkiena. Wraz ze swoją siostrą Priscillą jest ostatnim żyjącym potomkiem. Christopher jest wykonawcą ostatniej woli swojego ojca i dyrektorem generalnym Tolkien Estate, angielskiego przedsiębiorstwa, które zarządza majątkiem i kieruje zyski z racji prawa autorskiego do spadkobierców: Priscilli i Christophera, sześciu wnuków i jedenastu prawnuków J.R.R. Tolkiena. Firma Estate ma skromne rozmiary – jedynie trójkę pracowników, a wśród nich Christophera i syna Baillie, Adama. Tolkien Estate jest wspomagane przez biuro prawne w Oksfordzie. W jego skład wchodzi też instytucja charytatywna, Tolkien Trust. Zajmuje się ona głównie projektami edukacyjnymi i dobroczynnymi.
Jednak to właśnie ze swojego francuskiego schronienia Christopher przez lata pracował nad książkami i kierował interesami. Wnętrze domu jest proste i ciepłe, z książkami i dywanikami, wygodnymi fotelami i zdjęciami rodzinnymi. Na jednym z nich widzimy J.R.R. Tolkiena, jego dwóch starszych synów, żonę i małego dzidziusia o imieniu Christopher w ramionach mamy. Nie ma wątpliwości, że to właśnie on od samego początku był najuważniejszym odbiorcą literatury swojego ojca. I najbardziej zmartwionym wraz z upływającym czasem z powodu tego, jak cała sprawa ewoluowała.
Wyjątkowa wyobraźnia
Nieporozumienia zaczęły się wraz z wydaniem Hobbita w połowie lat 30. Do tego czasu Tolkien opublikował jedynie uznaną pracę naukową na temat Beowulfa, wielkiego poematu heroicznego z czasów średniowiecza, który zaludniają potwory. Jego własna literatura fantastyczna ma swoje początki w czasach I wojny światowej, ale do tego czasu pozostawała niezauważona. Tolkien był błyskotliwym językoznawcą, specjalistą w dziedzinie języka staroangielskiego, profesorem w Oksfordzie, człowiekiem obdarzonym wyjątkowo bogatą wyobraźnią. Jego pasją były języki i stworzył on kilka z nich, a potem zbudował świat, w którym te języki mogły zaistnieć. Przez “świat” Tolkien rozumiał nie tylko opowieści, ale całą historię, geografię, zwyczaje – po prostu cały wszechświat, który mógłby posłużyć jako tło dla jego opowieści.
Gdy w 1937 opublikowano Hobbita, książka od razu stała się sukcesem wśród krytyków literackich i szerokiego grona odbiorców. I w końcu wydawca, Allen and Unwin, zaczął się gwałtownie domagać kontynuacji. Tolkien jednak nie chciał pisać kolejnej książki w tym samym tonie. Z drugiej strony już niemal ukończył pisanie opowieści o starożytnych dziejach swojego uniwersum. Nazwał ją „Silmarillionem”. Jednak wydawca zawyrokował, że to dzieło jest za trudne, a namowy wciąż trwały. Pisarz, trochę zawiedziony, przyjął w końcu projekt pisania całkiem nowej opowieści. I tak położył pierwszy kamień pod to, co miało się w końcu stać “Władcą Pierścieni”.
Nie zapomniał jednak o “Silmarillionie”. O tym dziele pamiętał też jego syn, Christopher. Najdawniejsze jego wspomnienia związane są zawsze z opowieścią o początkach – ojciec dzielił się nią ze swoimi dziećmi. “Choć może się to wydać dziwne, wzrastałem razem z powstawaniem świata, który stworzył mój ojciec” – wyjaśnia. „Dla mnie miasta Silmarillionu są bardziej realne niż Babilon”.
Na półce w salonie, niedaleko pięknego drewnianego krzesła, na którym Tolkien pisał Władcę Pierścieni, znajduje się maleńki podnóżek pokryty poszarzałym haftem. To na nim zasiadał mały Christopher, sześcio-, siedmiolatek, żeby słuchać opowieści swojego ojca. “Taty nie było stać na opłacanie sekretarki” – mówi Christopher. „To ja opracowywałem i rysowałem mapy, które on naszkicował”.
I tak powoli, od końca lat 30., “Władca Pierścieni” nabierał kształtów. Christopher wyjechał z domu w 1943, by zaciągnąć się do RAF-u w bazach Afryki Południowej. Tam odbierał co tydzień długi list od ojca, a także fragmenty powieści, która właśnie powstawała. “Byłem pilotem myśliwca. Gdy wylądowałem, mogłem zabrać się za kolejny rozdział” – mówi rozbawiony i pokazuje list, w którym ojciec prosi go o poradę w sprawie właściwej formy jakiegoś rzeczownika.
Pierwsza rzecz, jaką poczuł, gdy zmarł ojciec, to świadomość wielkiej odpowiedzialności. W ostatnich latach swojego życia Tolkien zaczął znów prace nad “Silmarillionem”, bezskutecznie próbując uporządkować jego narrację, bo „Władca Pierścieni”, który zapożyczył pewne elementy z wcześniejszej mitologii, spowodował pewne anachronizmy i rozbieżności. „Tolkien nie mógł sobie z tym poradzić” – mówi Baillie. Przez pewien czas pomagała ona jako asystentka pisarza, a potem opracowała jedną z książek Tolkiena, pod tytułem Listy Świętego Mikołaja. „Ugrzązł w szczegółach chronologicznych, przepisał wszystko na nowo, a całość stawała się coraz bardziej skomplikowana”. Między ojcem i synem pojawiło się porozumienie, że Christopher podejmie starania Tolkiena, jeżeli ten umrze nie ukończywszy pracy.
Archipelag, który prawie zatonął
Po śmierci ojca Christopher otrzymał materiały: 70 pudeł z archiwami, każde wypełnione tysiącami nieopublikowanych stronic. Proza, opowieści, wykłady, wiersze z 4 tys. mniej lub bardziej kompletnych wersów, listy i jeszcze więcej listów – wszystko w przerażającym nieładzie. Prawie nic nie było tam datowane albo zaopatrzone w numerację stron – po prostu wrzucone w nieładzie do pudeł.
“Tolkien miał w zwyczaju podróżować między Oksfordem i Bournemouth, gdzie często się zatrzymywał” – wspomina Baillie Tolkien. „Gdy wyjeżdżał, wrzucał pliki papierów do walizki, którą zawsze ze sobą zabierał. Gdy dojeżdżał na miejsce, brał czasem kartkę na chybił trafił i zaczynał pracę od niej właśnie!”. A nade wszystko problemem było także to, że jego rękopisy były praktycznie nieczytelne, bo charakter pisma był tak niestaranny.
A jednak w tej niemożliwej do ogarnięcia dżungli znajdowały się skarby – nie tylko “Silmarillion”, ale też bardzo kompletne wersje całego szerego legend, o których ledwie wspomniano w Hobbicie lub Władcy Pierścieni – to był prawie zaginiony archipelag, którego istnienia Christopher był częściowo zupełnie nieświadomy. Tak zaczęło się drugie życie tych materiałów – i nowe życie Christophera. Zrezygnował z pracy w New College w Oksfordzie, gdzie uzyskał w międzyczasie tytuł profesora języka staroangielskiego, i rzucił się w wir pracy nad redagowaniem papierów ojca. Opuścił mury uniwesytetu bez żalu, posuwając się nawet do tego (mówi z pamięci – w oku pojawia się iskra), że wyrzucił w krzaki klucz, który otrzymywał każdy profesor, a który miał zostać okazany pod koniec roku akademickiego podczas specjalnej ceremonii.
Najpierw w Anglii, potem we Francji, zebrał on razem części “Silmarillionu”, całość ujednolicił, dodał od siebie tu i tam kilka fraz, i opublikował całość w roku 1977 – nie bez wyrzutów sumienia. „Niby wiedziałem, że książka jest dobra, ale jednak trochę nieprawdziwa, bo przecież musiałem sam wymyślić pewne fragmenty” – wyjaśnia. Miał też wtedy nawet pewien nieprzyjemny sen. “Znajdowałem się w biurze mojego ojca w Oksfordzie. Wszedł i zaczął czegoś w pośpiechu szukać. Wtem zdałem sobie sprawę, że chodzi o „Silmarillion” i nagle się przestraszyłem, że ojciec odkryje, co też zrobiłem z jego książką”.
Tymczasem większość rękopisów, które wziął ze sobą do Francji na tylnej kanapie jego auta, musiała wrócić do Oksfordu. Zgodnie z prośbą reszty rodziny, która denerwowała się z powodu całej tej migracji, materiały wróciły w ten sam sposób, w jaki wybyły – i znalazły swoje miejsce w Bodleian Library, gdzie są obecnie przechowywane i przenoszone na nośniki cyfrowe. Christopher musiał zacząć pracę z fotokopiami, co powodowało całą masę problemów. Nie dało się na przykład datować dokumentów na podstawie koloru atramentu albo tekstury papieru. “Ale słyszałem ciągle jego głos” – mówi Christopher Tolkien. Wtedy to stał się on, jak to określa, „historykiem dzieła, jego interpretatorem”.
Część umysłowego umeblowania Świata Zachodniego
Przez osiemnaście lat pracował pełną parą nad The History of Middle-Earth, olbrzymim, dwunastotomowym wydawnictwem, które opisywało ewolucję tolkienowskiego świata.
”Przez cały ten czas widziałam go, jak trzema palcami pisze on na starej, odziedziczonej po ojcu maszynie od pisania” – wspomina jego żona. “Można to było nawet usłyszeć z ulicy!”. To było literackie złote jajo, ale jednocześnie boleśnie trudna praca, która w efekcie pozbawiła Christophera sił, a nawet wpędziła w rodzaj depresji. Ale co tam – nie zatrzymał się w tamtym miejscu. W 2007 opublikował Dzieci Húrina, pośmiertną powieść Tolkiena, która została skomponowana z pism, które rozsiane były w różnych miejscach. Sprzedało się 500 tys. egzemplarzy i przetłumaczono książkę na dwadzieścia języków.
Wraz ze wzrastaniem na starej maszynie do pisania tej nowej literackiej geografii, uniwersum Tolkiena zaczynało też coraz więcej znaczyć w świecie zewnętrznym – i działo się to całkowicie niezależnie. Po śmierci Tolkiena moc jego wyobraźni przyczyniła się do narodzin zupełnie nowych prac, czasem bardzo burzliwych. “Elastyczność tego świata to wyjaśnienie sukcesu książek Tolkiena” – zauważa Vincent Ferré. “Oto dzieło, które kreuje cały świat, do którego czytelnicy mogą wejść i stać się na swój własny sposób jego aktorami”.
Wpływ pisarza na świat literacki dał się wpierw odczuć w gatunku literatury fantastycznej – narodził się on w XIX w. i odżył dzięki książkom Tolkiena. W latach 70., a szczególnie 80. rozwinął się gatunek heroic fantasy, i zaczął kroczyć śladami tolkienizmu, imitując legendarną głębię tła, elfy i smoki, magię i walkę z siłami zła. Świat Tolkiena, “podobnie jak baśnie braci Grimm w poprzednim stuleciu, stał się częścią umysłowego umeblowania Świata Zachodniego” – pisze Anglik, Thomas Alan Shippey w swojej pracy poświęconej Tolkienowi.
We Francji i innych krajach liczni wydawcy zainwestowali w ten szczególnie lukratywny rynek. In France and other countries, many publishers have invested in this particularly lucrative market. W samym tylko roku 2008 sprzedano ponad 4 mln książek. Wśród literackich sag, które pojawiły się w latach 70. wymienić należy The Chronicles of Thomas Covenant (1977) autorstwa Stephena R. Donaldsona.
Najpierw w Stanach Zjednoczonych, a potem w całej Europie, a nawet w Azji, gatunek ten stał się potężnym przemysłem, i jego częścią szybko stały się komiksy, gry RPG, gry wideo, filmy, a nawet muzyka – wraz z rockiem progresywnym. W XXI w. w Internecie pojawia się “fan fiction”, gdzie każdy autor zaludnia świat Tolkiena wedle własnego gustu. Władca Pierścieni przeistoczył się w autonomiczną jakość, żyjąc swoim własnym życiem. Zainspirował też na przykład George’a Lucasa, autora serii Gwiezdnych Wojen, którego filmy pojawiły się na ekranach w latach 70. Zainspirował też grupę rockową Led Zeppelin, która włączyła nawiązania do książki w szerego swoich utworów, na przykład „The Battle of Evermore”.
Żadno z tych zjawisk nie zaniepokoiło jednak rodziny Tolkienów aż pojawiły się filmy Petera Jacksona. Tę naturę rzeczy zmieniła premiera pierwszego filmu z trylogii – w roku 2001. Po pierwsze film miał kolosalny wpływ na sprzedaż książek. “W ciągu trzech lat, od 2001 do 2003, sprzedano aż 25 mln egzemplarzy Władcy Pierścieni: 15 mln po angielsku i 10 mln w innych językach. W samej Wielkiej Brytanii po premierze pierwszego z filmów, Drużyny Pierścienia, sprzedaż książek wzrosła o 1000 proc. – mówi David Brawn, wydawca Tolkiena z firmy HarperCollins, która zachowuje prawa do wydawania książek Tolkiena po angielsku z wyjątkiem rynku amerykańskiego.
Efekt zakażenia
I dość szybko wizja filmowa, obmyślona w Nowej Zelandii przez znanych ilustratorów, Alana Lee i Johna Howe, zagroziła wchłonięciem całego dorobku literackiego. Ikonografia filmowa zainspirowała większość gier wideo oraz cały rynek gadżetów. Wkrótce, w skutek efektu zakażenia książka stała się mniejszym źródłem inspiracji dla autorów fantasy niż film, potem objęło to rynek gier zainspirowany filmem itd.
Ten szał zmusił prawników rodziny Tolkienów do przejrzenia raz jeszcze kontraktu sprzed lat, a ten określał, że jeżeli film okazałby się sukcesem finansowym, Tolkien Estate musi otrzymać odpowiedni procent zysków. Niewiarygodne wyniki box office’u spowodowały, że prawnicy rodziny zdmuchnęli kurz z umowy i zgłosili się po swój kawałek tortu do New Line, amerykańskiego producenta filmów, który zakupił prawa do Władcy i Hobbita. I oto niespodzianka! Cathleen Blackburn, prawniczka Tolkien Estate z Oksfordu ironicznie opowiada: “Te tak wielce popularne filmy najwidoczniej nie zarobiły ani grosza! Otrzymywaliśmy papiery, które dowodziły, że producenci nie są winni Tolkien Estate ani grosza”.
Sprawa była na wokandzie od 2003 do 2006, a potem wszystko stało się jeszcze bardziej toksyczne. Prawnicy z Tolkien Estate, a także z Tolkien Trust oraz wydawcy Tolkiena, HarperCollinsa, zażądali 150 mln dolarów za szkodę oraz z tytułu praw w związku z kolejnymi adaptacjami książek Tolkiena. Doszło do procesu sądowego, który zakończył się ugodą osiągniętą w 2009. Producenci filmowi zapłacili Tolkien Estate 7,5% swoich zysków, ale prawnik, który odmawia podania liczb, dodaje, że “jest za wcześnie, żeby określić ile to będzie w przyszłości”.
Jednakże Tolkien Estate nie ma żadnego głosu w sprawie sposobów, w jakie New Line adaptuje książki Tolkiena. W przygotowywanym teraz filmie Hobbit, na przykład, pojawią się postacie, których nie wymyślił Tolkien, szczególnie postacie kobiece. To samo dotyczy rynku gadżetów. Prawami autorskimi zabezpieczono nie tylko tytuły książek, ale również imiona bohaterów.
“Siedzimy na tylnej kanapie samochodu” – komentuje Cathleen Blackburn. Innymi słowy nic nie da się zrobić, można tylko patrzeć na widoczki. Wyjątkiem są sytuacje ekstremalne – na przykład, gdy trzeba zapobiec użyciu nazwy „Władca Pierścieni” na jednorękich bandytach w Las Vegas, albo w parkach rozrywki. „Mogliśmy jedynie udowodnić, że w oryginalnym kontrakcie nie ma mowy o tego typu wykorzystaniu nazw
“Moc filozofii zredukowana do zera”
„Mógłbym napisać książkę o idiotycznych prośbach, które otrzymuję” – wzdycha Christopher Tolkien. Próbuje on chronić literacką spuściznę przed cyrkiem, który wokół niej wyrósł. Generalnie Tolkien Estate odrzuca każdą prośbę. “W sytuacji normalnej” – wyjaśnia Adam Tolkien “wykonawcy woli próbują promować dzieło tak skutecznie, jak tylko się da. My musimy robić coś odwrotnego. Chcemy rzucić światło na to, co nie jest Władcą Pierścieni”.
Tolkien Estate nie było zdolne powstrzymać emisji amerykańskiej kreskówki pt. Lord of the Beans, ale udało się zatrzymać jej komiksową wersję. Polityka ta nie uchroniła jednak rodziny przed rzeczywistością, w której dzieło należy teraz do przeogromnej rzeszy odbiorców, odległej kulturowo od pisarza, który powołał dzieło do życia. Gdy zaproszono ich na spotkanie z Peterem Jacksonem, rodzina Tolkienów odmówiła. Dlaczego? „Pohańbił on książkę sprowadzając jej treść do filmu akcji dla młodzieży w wieku 15-25 lat” – stanowczo stwierdza Christopher. „I wszystko wskazuje na to, że do samo zrobią z Hobbitem”.
Ten rozdział systematycznie odżywa wraz z kolejnymi filmami. “Tolkien stał się monstrum, pożeranym przez własną popularność i wchłoniętym przez absurdalność otaczającego nas współczesnego świata” – ze smutkiem zauważa Christopher Tolkien. „Przepaść między pięknem i powagą książki, a tym, co się stało, jest jak dla mnie zbyt ogromna. Ta komercjalizacja zredukowała estetyczną i filozoficzną moc dzieła do zera. Ja widzę tylko jedno wyjście: odwrócić głowę”.
Trudno orzec, kto wygrał tę cichą bitwę między szacunkiem dla słowa a popularnością. I nie wiemy, kto ostatecznie posiadł Pierścień. Jedno jest pewne. Dzięki synowi ojca, dzięki jego wytrwałości, wielka część dzieła J.R.R. Tolkiena opuściła na szczęście zakurzone pudła.
Tłumaczył R. Derdziński
Kategorie wpisu: Informacje medialne
20 Komentarzy do wpisu "Le Monde rozmawia z Christopherem Tolkienem!"
Tom Goold, dnia 13.07.2012 o godzinie 16:23
Rewelacja! Dzięki Rysiek:-)
tallis, dnia 13.07.2012 o godzinie 18:00
Jednym słowem, pycha, duma, zawiść, straszliwe napuszenie. Zatrzymywanie kreskówek, bo w tytule znajduje się słowo „lord of” itp jest żałośnie małe. A jak ktoś sprzedał prawa do ekranizacji to raczej nie dziwne, że nie może już korzystać z tego tortu. To tak, jakbym sprzedała moj dom a po 30 latach domagała się żeby mi nowi wlasciciele odpalali kasę za wynajmowanie.![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
poz
tal
tallis, dnia 13.07.2012 o godzinie 18:03
I niekonsekwencja – bo z jednej strony oburzenie na komercje a z drugiej wyciąganie łapki po kasę z tej komercji? Przypominają mi eurosceptyków, którzy plują na Unię jednocześnie nie mając nic przeciwko kasie z dotacji![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
poz
tal
Galadhorn, dnia 13.07.2012 o godzinie 18:05
Ja też, niestety, odniosłem wrażenie, że najwięcej smutku i zawodu wynika nie z tego, że ktoś przeinacza Dzieło, ale że nie chce się podzielić Kasą. Przecież zaaprobowane (chyba) adaptacje, jak np. radiowa BBC też nie były w 100% wierną adaptacją. Coś tam pominięto (biedny Tom Bombadil! – zawsze go pomijają), coś zmieniono.
A mnie frapuje od dawna, w jakich okolicach mieszka Christopher. Jeżdżę dość często przez południe Francji i fajnie byłoby mieć świadomość, że gdzieś tam mija się dom Spadkobiercy.
Genek, dnia 13.07.2012 o godzinie 18:52
Tu nie chodzi o pychę tylko dziedzictwo Tolkiena. Jeśli ktoś nie czytał jego książek ze zrozumieniem i należytą uwagą to ten tekst i tak do niego nie dotrze. A faktem jest, że film jest dobry, ale przede wszystkim dla ludzi którzy nie czytali książek. Trzeba przyznać, filmy są dobre, a nawet bardzo dobre,ale z książkami mają wspólną tylko główną linię fabularną pomijając dużą ilość rozbieżności fabularnych).
Hyarmenatan, dnia 13.07.2012 o godzinie 19:01
No cóż… Niby macie rację co do tego, że żal wygląda na powodowany brakiem kawałka tortu dla Tolkien Estate, jednak co innego mogą oni w tej sytuacji zrobić? Prawa były sprzedane dawno temu, mleko wylane-film powstał w takiej, nie innej formie. Dla mnie i domaganie się pieniędzy z sukcesu ekranizacji jest czymś jasnym, i narzekanie, że książkę niemiłosiernie spłycono. Prawo jest prawem-stąd pieniądze, a dziedzictwo dziedzictwem-stąd narzekanie na komercję. Życie.![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
klemenko, dnia 13.07.2012 o godzinie 19:28
Też obawiam się, że chodzi głównie o kasę. Ale nie sposób nie zgodzić się z Christopherem – w końcu pidżejofilm bynajmniej nic nie pogłębił ani wyostrzył w Legendarium; wręcz przeciwnie…
Natomiast jestem zawiedziony, że nie powiedziano, nad czym to obecnie pracuje Christopher.
Galadhorn, dnia 13.07.2012 o godzinie 20:08
Też jestem ciekawy nad czym pracuje Christopher i Adam. Ale może być tak, że syn Tolkiena jest już tak osłabiony wiekiem, że na razie niczego nie mają na warsztacie. Czas pokaże.
Masz racje, Klemenko, że film może być też nośnikiem głębokich treści – nie samej tylko rozrywki. PJ jest chyba niezdolny do filmowego filozofowania.
Galadhorn, dnia 13.07.2012 o godzinie 22:21
Klemenko, co za przypadek! Już wiemy, nad czym pracuje Chris: http://www.elendilion.pl/2012/07/13/the-fall-of-arthur-tolkienowsk-nowoci-roku-2013/
tallis, dnia 13.07.2012 o godzinie 22:23
Film jest ok także dla tych którzy znają wszystkie książki od deski do deski, ale czytali je a nie studiowali![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
Adaptacje radiowe były różne, z tego co czytałam i te kawałki co słyszałam to wynika, że tylko wersja BBC z 81 ma sens, bo reszta to badziew wiekszy czy mniejszy, a jednak na radiowe wersje nikt nie pluje tak jak na film, czemu? Jeśli Ch. Tolkien może się oburzać to raczej na koszmarkową animację Bakshiego, bo PJ jest w 80-90% wierny treściom książki i nie robi z niej komedii jak Bakshi. Wiele jest zmian w Pidzejofilmie ale są to zmiany drobne, kosmetyczne, razem zebrane wyglądają jak duża zmiana, ale naprawde są to duże grupy nieznacznych zmian, głównie usuwania nadmiaru, przegadania oraz zlepiania reszty by sie trzymała logicznie, fabularnie. Wielkim osiągnieciem jest przekształcenie tych ponad 1000 stron w sensowny scenariusz. Oczywiście że filmy to i owo spłycają, bo to cecha każdej adaptacji. Ale kilka rzeczy zostało wyostrzone oraz poglębione np. wiele postaci (Arwena, Pippin, Sam, Faramir) jest troche unowoczesnionych, są jakby bardziej rozwinięte, nie tak naiwne albo nielogiczne jak czasem byly w książce. Ale poza tym to kino akcji i nie oczekiwałabym głębokiej filozofii. Jest tam tyle samo filozofii co w książkach, tyle że przekazanej łatwiejszym językiem kina akcji, a nie długimi rozwazaniami przy ognisku.
poz
tal
RaferianTheWhite, dnia 14.07.2012 o godzinie 0:13
-Ja bym to nazwał Lamentacją nad Utraconym Arkanum… Głosem żalu, za czasami gdy nieliczni (stosunkowo) tolknięci mogli we własnym gronie ‚wtajemniczonych w pisma’ posługiwać się czymś tajemniczym i elitarnym… Kto w latach np. 80-90 słyszał o elfach, czy o ich językach? Dziś TYLKO dzięki filmom i TYLKO dzięki ich także marketingowemu sukcesowi, nie tylko sam Tolkien, ale fantasy jako takie stało się ‚nagle’ trendy, o wiele bardziej zbliżyło się do mainstreamu zachodniej kultury… Ale jednocześnie dawna kultura wyższa, czy potem kontrkultura, stały się popkulturą (z jej jasnymi i ciemnymi stronami)… Czy można czuć nostalgię za ‚Dobrymi Dawnymi Czasami’?… Pewnie i można… Tyle że nawet piszący te słowa jest(był) Tolkienistą Ery PJ… (i mogłoby go tutaj nie być gdyby nie powstanie filmów.), jak też i wielu którzy go teraz czyta, co oznacza, że jakoś nie mogę się w pełni rzetelnie wypowiadać o tym co było kiedyś i to osądzać. Co nie zmienia faktu, że dzięki współczesnej różnorodności, każdy może mieć własnego Tolkiena w Pięciu Smakach i że tylko od jego upodobań i preferencji zależy, czy będzie oldschoolowym pożeraczem HoME, wyciszonym czytelnikiem książkowego ‚Władcy’, zakochaną w boskim Orlando fanką Legolasa, zatraconym wyciskaczem pada gry wideo, zasłuchanym w Howarda Shore’a melomanem, zakręconym kolesiem z drewnianym mieczem na konwencie, zdeterminowanym kolekcjonerem lotrowych gadżetów, natchnionym autorem fanfika, a może tylko kimś kto zobaczył- przeczytał i poszedł dalej ku innym światom przedstawionym… Na całe szczęście dożyliśmy czasów, gdzie każdy może mieć swoją prywatną drogę do Tolkiena. Czasów gdzie każda z tych dróg nie przestaje się rozwijać i czasów gdzie co raz to nowe (i dziwniejsze) gałęzie zakwitają na drzewie które dawno, dawno temu zasadził Mistrz. Osobiście szkoda mi tylko, że jedne gałęzie, nie potrafią spotkać się znowu z innymi inaczej niż na sali sądowej. No ale cóż, widocznie tak musi być.
-R.
RaferianTheWhite, dnia 14.07.2012 o godzinie 0:18
(-Aha! …A artykuł sam w sobie, ciekawy. Oczywiście, kciuk do góry dla G. za znalezienie i przekład.)
![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
-R.
Galadhorn, dnia 14.07.2012 o godzinie 8:07
Pozdrówka, Raferze! Dobrze Cię widzieć po latach!
Nienor, dnia 14.07.2012 o godzinie 15:13
Tak weszlam ze fb zeby poczytac, fajnie Was znowu „widziec” 😉
Adam, dnia 18.07.2012 o godzinie 9:18
Tak kilka dni zastanawiałem się czy coś napisać, ale jednak tak
Na wstępie: bardzo dobrze, że Galadhorn udostępnił ten artykuł, właściwie jest to bardziej tekst na temat a nie wywiad.
I główne meritum sprawy.
Christopher Tolkien ma w 1000%-ach rację.
Tolkien senior był 100%-owym Anglikiem starej daty (czyli tym właściwym, którzy stworzyli ANGIELSKOŚĆ, jaką znamy): udział w wojnie dla swojej ojczyzny, walka za Imperium, Oxford (serce i mózg i dusza Anglii). Christopher to samo: pilot RAF, Oxford, tytaniczna praca nad legendarium ojca.
Po drugiej stronie macie faceta z antypodów bez wykształcenia i bez pojęcia o czymkolwiek.
OK, nakręcił te filmy, odniosły sukces, koniec i kropka, ale TO NIE JEST TOLKIEN. Ten film to jest staroć kręcona w blue boxie z poprzeinaczanymi wątkami i postaciami z pozmienianym charakterem – prostacka i prymitywna dla każdego, kto czytał WP wielokrotnie i ma wrażliwość a także rozumie jaka jest istota tej książki.
Film Jacksona to rozrywka dla osób, które książki nie czytały i tu jest bezkonkurencyjny, jest on zrobiony jak by go Chińczycy kręcili – niewolniczo poprzenoszone ilustracje Lee i tyle. Od strony wizualnej OK/idealnie, duchowej – nędza.
TOLKIEN książki pisał, a nie filmy kręcił – Peter Jackson to NIE jest Tolkien.
BEZ WP Tolkiena nie istniałby na dobrą sprawę cały rynek gier RPG w swej obecnej postaci, tak jak i filmy fantasy bazujące na Tolkienie, chociaż najczęściej nie wprost.
Co w tym dziwnego, że spotykają się na sali sądowej?
Prawo prawem, ale u Tolkiena, którego Christopher jest spadkobiercą i którego dziełom całe życie poświęcił dług zaciągnęło mnóstwo osób i nic dziwnego, że domaga się pieniędzy na sali sądowej.
Pozdrawiam![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
PS. Tallis: Zlituj się, jaka „pycha, duma, zawiść, straszliwe napuszenie” – nie dostrzegasz naprawdę różnicy pomiędzy własnością intelektualną (książka) a fizyczną (dom), przecież prawo studiowałaś…
PS2. W osobie Christophera macie kogoś, kto:
“Choć może się to wydać dziwne, wzrastałem razem z powstawaniem świata, który stworzył mój ojciec” – wyjaśnia. „Dla mnie miasta Silmarillionu są bardziej realne niż Babilon”.
i
“Taty nie było stać na opłacanie sekretarki” – mówi Christopher. „To ja opracowywałem i rysowałem mapy, które on naszkicował”.
i
“Byłem pilotem myśliwca. Gdy wylądowałem, mogłem zabrać się za kolejny rozdział” – mówi rozbawiony i pokazuje list, w którym ojciec prosi go o poradę w sprawie właściwej formy jakiegoś rzeczownika.
i
Gdy zaproszono ich na spotkanie z Peterem Jacksonem, rodzina Tolkienów odmówiła. Dlaczego? „Pochańbił on książkę sprowadzając jej treść do filmu akcji dla młodzieży w wieku 15-25 lat” – stanowczo stwierdza Christopher. „I wszystko wskazuje na to, że do samo zrobią z Hobbitem”.
KONIEC I KROPKA – facet całe życie poświęcił dziełu ojca, jest wykształcony i na poziomie (Oxford), ma właściwą przeszłość (pilot RAF – że się rozwiódł, czym Tolkiena podłamał to inna sprawa, bo to święte prawo każdego we współczesnym świecie – politykiem nie jest), żył fizycznie w Śródziemiu o czym sam mówi (powyżej), więc KTO ma osądzać ten „film” Jacksona jak nie on?
Oczywiście, może się film podobać, ale jako coś LUŹNO związanego z Tolkienem i tyle.
TAO, dnia 18.07.2012 o godzinie 10:15
Smutny, bardzo smutny tekst. Francuska dziennikarka (chyba) , Raphaelle Rerolle opowiada o swej rozmowie z Christopherem i Baillie Tolkienem, nawet nie wspominając, gdzie i jak się spotkali, omawia ich wypowiedzi, wplatając w nie informacje, z pewnością uzyskane z innego źródła, nie zamieszczając żadnego zdjęcia… Czy widziała ich kiedykolwiek na oczy? Bardzo wątpię.
Od blisko dwudziestu lat zajmuję się zawodowo analizą treści przekazów medialnych. Czegoś się nauczyłem. I jeśli czytam o rozmowie z osobą znaną, trudno dostępną i cokolwiek tajemniczą, ale nie dowiaduję się nic o miejscu i przebiegu spotkania, wyglądzie tej osoby etc., wątpię w fakt spotkania (nieliczne szczegóły, podane w artykule, brzmią zupełnie niewiarygodne). Jeśli czytam, że starzec stojący nad grobem szczegółowo opowiada o zakończonym trzy lata temu procesie – zakładam, że autor artykułu rozmawiał o tym z kimś innym.
Może uznacie to za arogancję, ale moim zdaniem było tak. Gazecie zależało na materiale i próbując nawiązać kontakt z Christopherem Tolkienem, trafiła na filtr, czy wręcz – zaporę: oksfordzką kancelarię prawną Manches & co, od lat prowadzącą obsługę prawną Tolkien Estate. Tam zapewne dziennikarze usłyszeli to, co usłyszało już wielu – że najmłodszy syn Profesora wycofał się już z życia publicznego, więc nie dostaną jego adresu ani telefonu (coś takiego „wisiało” jakieś sześć – siedem lat temu na stronie Tolkien Estate). Ms Cathleen Blackburn opowiedziała im za to chętnie i szeroko o procesie (te informacje są najciekawszą częścią artykułu), a także umożliwiła przeprowadzenie „wywiadu korespondencyjnego, pisemnego” (forma, coraz częściej stosowana, łatwa do wykrycia, niestety tylko w oryginale: inaczej się mówi, inaczej się pisze), który dziennikarka jedynie wykorzystała do skomponowania własnego tekstu. Dotarł też do Adama Tolkiena. To od niego musiał usłyszeć o „spolaryzowaniu” rodziny Tolkienów, co może oznaczać tylko jedno – spór między Simonem Tolkienem a jego rodzeństwem przyrodnim. O którym skądinąd wiadomo od dziesięciu lat.
Tak na marginesie – oryginalny tytuł artykułu brzmi „Tolkien, pierścień niezgody”, „Le Monde rozmawia…” to tytuł amatorskiego tłumaczenia na angielski, sugerujący, że miał miejsce wywiad („inyerview”), czyli kontakt bezpośredni.
Doprawdy nie wyobrażam sobie, by blisko dziewięćdziesięcioletni filolog, który pół życia strawił nad rękopisami ojca, człowiek niezbyt zainteresowany sprawami „światowymi”, u kresu życia zajmował się procesami sądowymi, czytywał korespondencję handlową etc. W tym wieku patrzy się już bardziej na Tamten, nie na ten brzeg życia, głupstwa doczesności pozostawia się innym. Nie wierzę też, że Christopher Tolkien powiedział, iż po opublikowaniu „Silmarillionu” musiał pracować na fotokopiach tekstów ojca – noty edytorskie z ostatnich tomów „Historii Śródziemia” nie pozostawiają wątpliwości, że pracował on na oryginalnych tekstach (maszynopisach i rękopisach). No i było ich znacznie więcej, niż można by zmieścić na tylnym siedzeniu samochodu…
Tak więc nie przypisujmy tej „pychy, zawiści” etc. synowi Profesora. To działania Ms Blackburn (i może Adama Tolkiena) zasługują na taką ocenę – jeśli dziennikarka nie podkolorowała, nie poprzeinaczała. Bo p. Rerolle nie ufam ani ciut.
A co do filmu (to już do PT dyskutantów): Jackson opowiedział inną historię, opartą na tym samych wydarzeniach (literackich, prawda), stworzył inną wersję mitu, tak jak inaczej „brzmi” mit starogrecki w interpretacji Gravesa, Parandowskiego i Kubiaka. Że może się ona nie podobać, zgoda (mi się zdecydowanie nie podoba), ale nie zasługuje na słowa o „pohańbieniu książki”. Zaś film Bakhsiego, komiczny wizualnie (tylko chwilami!) jest pod względem scenariuszowym znacznie wierniejszy Tolkienowi,niż Jacksona.
TAO, dnia 18.07.2012 o godzinie 14:30
Raz jeszcze. Troche pogrzebałem po sieci i znalazłem to: http://article.wn.com/view/2012/07/12/Christopher_Tolkien_gives_rare_interview_to_French_newspaper/
Na tej stronie jest sześć krótkich filmów z wywiadem z ChT, zamieszczonych w sieci 30 marca 2009 r. Są to fragmenty nagrania tj samej rozmowy, nagrywanej w kilku miejscach, chyba fragment jakiegoś programu telewizyjnego (to nie są surowe nagrania). Tyle na temat rzetelności dziennikarki Le Monde.
Galadhorn, dnia 18.07.2012 o godzinie 15:24
TAO, dziękuję Ci za te informacje. Prawdziwe dziennikarskie śledztwo!
Pozdrawiam!
tallis, dnia 20.07.2012 o godzinie 19:39
Jasne, że w filmie jest wiele spłyceń i wiele scen miało inną wymowę że tak powiem ideową, ale PJ tak jak Bakshi i tak jak każdy adaptator zrobił swoją wersję dzieła, jakby kazdy inny czytelnik mógł nakręcić wlasną wersję zakład, że by się różniły od siebie i od książek jeszcze bardziej.![:)](http://www.elendilion.pl/wp-includes/images/smilies/simple-smile.png)
A czy sie patrzy na ten czy na tamtem świat to nie mogę wiedzieć, ale słyszałam o ludziach, którzy nawet mają 100 nadal pracowali na laptopie i nadzorowali swych byłych studentów w laboratorium. A i 90 latki przecież piszą książki i wywiadów udzielają. Jasne, że komercyjna, uładzona (Sam nie zawsze tytułuje Froda panem, nie ma nic o samobójczych myślach Sama, Arwena nie daje Frodowi miejsca na statku wraz z naszyjnikiem, Saruman nie ginie po rozmowie z Frodem – o, te zmiany mi sie nie podobały zdecydowanie), unowocześniona (więcej walk niż dialogów, inna nieco jest pozycja i charakter władców Gondoru i Rohanu), wersja filmowa może sie nie podobać 90 latkowi, ale jakoś nie widzę tu tego ogromu hańby i zniszczenia jakie się zarzuca filmowi. Ostało się wiele z ducha, z idei, z klimatu. Choć szczegóły obyczajowe (te rodem z ery wiktorianskiej) lub filozoficzne (np. z chrzescijanstwa) są uproszczone lub usunięte – to dla potrzeb globalnej widowni, oraz tło historyczne jest znacznie umniejszone – dla skrótów. Komercyjne uproszczenia (Frodo młodszy o te ok 10-15 lat) są widoczne, ale one są masą drobnych szczegółów zasadniczo nie krzywdzących głównych idei i konstrukcji świata. Jednocześnie krytycy nie mają nic do znacznie bardziej badziewnych 2 czy 3 wczesnych wersji radiowych (pomijając fajną ostatnią z Holmem) ani Bakshiego. Bakshi tylko dialogami był wierny, poza tym był badziewny. Zdaje się, że nadal kłaniamy się jakimś stereotypom – skrytykuj 40 latka, który odniósł sukces przyłączą się, skrytykuj 90 latka, który tylko narzeka oburzą się, skrytykuj nie mającego dyplomów praktyka to wszyscy sie ucieszą, skrytykuj sławnego profesora oburzą się.
Adam: Na pewno wolałbyś, zeby film był niewolniczo wierny książce. Choćby miał być to zły film. Ja też bym wolała by był wierny, ale nie chciałabym żeby był wierny za cenę jakości. Ale w takim razie czemu nie podoba ci się, że film był niewolniczo wierny jednolitej wizji jednego ilustratora?
poz
tal
Turin Dagnir, dnia 11.01.2013 o godzinie 0:28
„Christopher has my sympathy, unlike Simon Tolkien, but I wish he and the Tolkien family could see the love poured into these movies; because I see Tolkien’s languages, I see the artwork of Alan Lee and John Howe, the beauty of the landscapes and buildings and the power of friendship.”
http://www.worldcrunch.com/culture-society/my-father-039-s-quot-eviscerated-quot-work-son-of-hobbit-scribe-j.r.r.-tolkien-finally-speaks-out/hobbit-silmarillion-lord-of-rings/c3s10299/#.UO9MG0e_-wg
Taki czyjś zwykły komentarz z fejsbuka, ale moim zdaniem trafia w sedno. Owszem, w WP jest efekciarstwo, rażące przeinaczenia, właściwie wypaczenia treści książek. Ale jest też prawdziwe śródziemne piękno i jest mi po prostu bardzo przykro, że Christopher Tolkien, osoba, którą tak szanuję i tyle zawdzięczam (cóż bym robił bez HoMe!), nie potrafi tego dostrzec.
Zostaw komentarz